fbpx

Wybieram odpowiedzialność, odrzucam władzę 

Najwyższa pora, by rozpocząć w Polsce poważną debatę nad potrzebą zastąpienia w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym pojęcia „władzy rodzicielskiej” terminem „rodzicielska odpowiedzialność”. Nie jest to bynajmniej zabieg wyłącznie lingwistyczny. To propozycja debaty o wartościach fundamentalnych dla życia nas wszystkich – wartościach, które wpływają na poziom zaufania i przyjaznych relacji, tak w rodzinie, jak i w całym społeczeństwie. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że problem ten dotyczy – literalnie – spraw zdrowia i życia ludzi, a w szczególności najbardziej bezbronnych, czyli dzieci. Dlaczego jestem gorącą zwolenniczką usunięcia instytucji „władzy rodzicielskiej” z polskiego prawa rodzinnego oraz skodyfikowania właściwie rozumianej odpowiedzialności? 

Po pierwsze dlatego, że obecny Kodeks pochodzi z lat 60. i pomimo wielu nowelizacji filozofia stojąca za jego tworzeniem oddaje, niestety, bardziej ducha tamtego czasu niż społeczne potrzeby i świadomość XXI wieku. Pojęcie władzy pochodzi z języka polityki oraz aksjologii prawa karnego. Władza nie powinna stanowić wartości ani stać u podstaw zapisów regulujących relacje rodzica z dzieckiem. Zawsze związana jest ona z relacją podległości i środkami jej egzekucji. Podległość ta zbyt często utożsamiana bywa w relacji z dzieckiem z własnością, a środki przymusu – z mocą zmieniającą się w jej nadużycie, jakim jest przemoc. Mamy w ostatnich latach do czynienia z tsunami informacji o całym wachlarzu przemocowych metod stosowanych wobec najmłodszych przez osoby bliskie – rodziców i opiekunów. Pedofilia w placówkach wychowawczych, przemoc ze strony księży, wciąż bardzo wysoki poziom społecznej akceptacji dla kar cielesnych, a także publiczna gloryfikacja bicia wyrażana przez liderów niektórych ugrupowań politycznych to tylko kilka przykładowych kwestii, które zapalać powinny nam w głowach wszystkie lampki alarmowe. Opinia publiczna żyje tymi sprawami tylko wtedy, kiedy media nagłośnią najbardziej dramatyczne sytuacje. Ostatnio rwanie włosów z głowy i narodowe wzburzenie miało miejsce w maju bieżącego roku, kiedy po katowaniu przez opiekunów zmarł ośmioletni Kamil z Częstochowy. Debaty na ten temat milkną zazwczyczaj po kilku tygodniach, choć wszyscy wiemy, że głośno omawiane zdarzenie to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Skala krzywd, jakich wciąż doświadczają dzieci, jest porażająca. Z badań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę przeprowadzonych w 2018 roku wynika, że 72% młodych ludzi ma za sobą doświadczenie jakiejś formy krzywdzenia. W 41% przypadków – ze strony bliskich dorosłych, 20% miało kontakt z obciążającym doświadczeniem seksualnym, 7% z seksualnym wykorzystaniem, a 6% doznało fizycznego zaniedbania. Choć jako społeczeństwo rzadziej deklarujemy przychylność wobec kar cielesnych, to aż 60% z nas zetknęło się z sytuacją krzywdzenia dziecka. Wiedząc o niej, 41% nie zareagowało w ogóle. Duża część z nas nie potrafi zachować się w takich okolicznościach, ale z odpowiedzi osób, z którymi rozmawiałam, wynika też, że według nich rodzic ma władzę nad swoim dzieckiem i ma prawo do dyscyplinowania go na różne sposoby. Zwolennikiem dopuszczalności stosowania kar fizycznych wobec dzieci jest obecny minister odpowiedzialny za oświatę – Przemysław Czarnek. Popiera je również Mikołaj Pawlak, Rzecznik Praw Dziecka, który opowiadał w wywiadzie prasowym, z jaką „estymą” wspomina doświadczenie bicia przez ojca. Przywołane tu przykłady porażają szczególnie w obliczu artykułu 40 Konstytucji RP, Kodeksu karnego oraz Ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej, które w jednoznaczny sposób zabraniają tego typu praktyk. Wyniki badań i wypowiedzi wysokiej rangi urzędników państwowych są najbardziej jaskrawym dowodem potrzeby odejścia od instytucji władzy i związanych z nią wypaczeń raz na zawsze. 

Drugi powód, dla którego dążę do wskazanych wyżej zmian w prawie, związany jest z samą odpowiedzialnością. Ta – jako proponowana wartość oraz instytucja prawa rodzinnego – jest warunkiem koniecznym ustroju i kultury demokratycznej. Tej samej, która jest dla nas podstawowym azymutem budowania relacji społecznych po 1989 roku i która znalazła swoje ostateczne potwierdzenie w Konstytucji RP z 1997 roku oraz fakcie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Odpowiedzialność i władza leżą na przeciwległych biegunach. Różnią się od siebie niemalże wszystkim. Władza odwołuje się do myślenia w kategoriach autorytarnych, skutkiem czego zawsze w końcu posuwa swoje pretensje aż do używania środków przymusu, a więc przemocy. W kulturze autorytarnej normą staje się brak równości, narzucanie swojej woli, kontrolowanie, posiadanie ukrytych celów. Jak zauważa prof. Barbara Smolińska-Theiss: „Odpowiedzialność jest odsuwana na dalszy plan w systemach totalitarnych i w państwie opiekuńczym […]. Odpowiedzialność w wychowaniu oznacza wartościowy przekaz kulturowy, społeczny i polityczny. Łączy się z edukacją, z kształceniem i wychowaniem, jest refleksją nad sobą, nad własnym działaniem, nad jego skutkami indywidualnymi i społecznymi, nad najwyższymi porządkami, sensami i ładem”. Odpowiedzialność jest więc podstawą podmiotowości człowieka, poszanowania jego godności i praw. Wiąże się ze sprawczością, autonomią, indywidualną wolnością do samostanowienia z uwzględnieniem właściwego etapu dojrzałości. Łączy się też z gwarancjami bezpieczeństwa wynikającymi z praw człowieka i praw dziecka. 

Na koniec chcę przywołać jeszcze trzeci powód przemawiający za potrzebą debaty na temat wartości stojących u źródeł prawa rodzinnego w Polsce. Obok funkcji chronienia słabszych, którą opisałam wyżej, odpowiedzialność rodzicielska ma także istotną rolę wspierającą i w jakimś sensie pedagogiczną dla całego społeczeństwa i wszystkich rodzin, a w nich dorosłych i dzieci. Zamiast posłuszeństwa wymuszanego przez władzę, odpowiedzialność akcentuje wzajemny szacunek, dialog i pomoc okazywaną człowiekowi posiadającemu mniejszy zasób wiedzy, umiejętności i innych kompetencji. W rodzinie dotyczy to zawsze dziecka, ale ta zmiana podejścia nie ogranicza się do niego. W ten sposób całościowo kształtujemy solidarną i przyjazną postawę wobec innych ludzi, zamiast godzić się na „prawo dżungli”, w której silni narzucają swoją wolę słabszym.